Ten artykuł to swego rodzaju kontynuacja czy też może bardziej rozszerzenie wątku zawartego we wpisie bank to instytucja zaufania społecznego? Była tam mowa o koniecznej zmianie podejścia ludzi do banków. Sam problem jest znacznie szerszy, bo to co jednak da się zaobserwować w Polsce to niestety sprzeczne podejście obywateli, którzy wpierw oczekują pełnej wolności wyboru w swoim życiu, a potem oczekują, że państwo odda im wydane/stracone na własne życzenie pieniądze. Ale przyjrzyjmy się problemowi po kolei. Czas się zdecydować, szanowni Polacy, czy interesuje nas wolność czy państwo opiekuńcze.
[otw_is sidebar=otw-sidebar-1]
Po pierwsze: czytajmy!
Na początek jednak przypomnijmy znane powiedzenie odnoszące się do ogólnie obowiązujących przepisów: nieznajomość prawa szkodzi! To samo odnosi się do warunków zapisanych w każdej umowie. W rozmowie wszystko może pięknie wyglądać, ale liczy się to, co jest na papierze. I dlatego warto wziąć ze sobą wszystkie papiery i je spokojnie przeczytać w domu. A później bierzemy kartkę i przygotowujemy się do punktu drugiego…
Po drugie: pytajmy!
Nic nam nie zaszkodzi, gdy zadamy pytanie o umowę, którą mamy podpisać. W końcu gdy kupujemy telewizor pytamy co znaczy „Full HD” i czym się różni od tańszego „HD Ready„. Za każdą regułką czy niezbyt jasnym dla nas określeniem mogą się kryć spore problemy, z utratą naszego majątku włącznie. Również, co istotne zwłaszcza przy inwestycjach, pytajmy o ryzyko. Nie ma instrumentów pozbawionych ryzyka (za wyjątkiem lokat bankowych do kwoty 100 tys € – a i to w skrajnym przypadku może nie być gwarantowane!). Jeśli więc ktoś mówi, że nie ma ryzyka, to powinna nam się zapalić w głowie nie czerwona lampka, a wielki, pulsujący, czerwony neon! Podobnie jak słyszymy o zyskach na poziomie 20% czy 30% rocznie – to także wymaga całego stosu dodatkowych pytań – a i tak odpowiem na jedno z nich: to jest mało prawdopodobny wynik.
Po trzecie: sprawdźmy!
Czyli zaglądamy do globalnej sieci.
Co się dzieje gdy sobie odpuścimy? Cóż, wtedy się może okazać, że trafiamy na opłaty o których nie wiedzieliśmy, a które sprytnie zakamuflowane w tabeli opłat i prowizji potrafią być całkiem spore (np kontakt telefoniczny z przypomnieniem o racie w cenie 30 złotych). Może się okazać, że nie możemy wypłacić zainwestowanych środków, nie tracąc części z nich (jak w przypadku niektórych polis inwestycyjnych) lub też musimy wpłacać co roku kilkutysięczną składkę. Może też się okazać, że nieświadomie wchodzimy w piramidę finansową pokroju Amber Gold. W zasadzie jeśli czegoś nie możemy znaleźć w sieci, to powinno się nam to wydać co najmniej podejrzane. Zawsze jest jakiś niezadowolony klient, który opisze to w sieci. A w przypadku inwestycji jest bardzo wiele różnych blogów, for czy grup dyskusyjnych, gdzie ktoś na pewno się zetknął z daną ofertą i co najmniej się jej przyjrzał, nawet jeśli nie skorzystał. Wiadomo, z zaufaniem do treści w sieci jest różnie, jednak nie przekreślajmy tego medium jako źródło informacji.
Czy państwo opiekuńcze to rozwiązanie?
Sądząc po bardzo dobrych wynikach kolejnych partii politycznych obiecujących złote góry i rozdające publiczne pieniądze „za nic” wydaje się, że właśnie państwo opiekuńcze to coś, czego oczekuje społeczeństwo. Teoretycznie wydaje się to doskonały rozwiązaniem: państwo chroni obywateli przed wszelkim ryzykiem i zagrożeniami. Jednak co się dzieje, gdy mamy zapewniony dobrobyt? Cóż, eksperyment Calhouna z lat 1968-1972 dobitnie pokazuje co się stanie przy braku jakichkolwiek zagrożeń: społeczeństwo samoistnie wyginie. I daje się to już teraz zaobserwować w społeczeństwie Unii europejskiej, które ma coraz większe problemy z wymianą pokoleniową. Ludzie coraz później decydują się na dzieci, mają ich coraz mniej. Imigracja, która przybywa z innych kontynentów przywozi swoją kulturę i swoje podejście i póki co podnosi poziom dzietności w Europie, jednak na dłuższą metę, jeśli utrzymają obecny model państwa opiekuńczego jaki jest rozpowszechniony, i oni przejdą do takiego etapu. To są zagrożenia długofalowe, wielopokoleniowe.
Z zagrożeń krótkofalowych najistotniejsze jest zwiększanie obciążeń podatkowych. Pieniądze na emerytury, dopłaty dla górnictwa czy utrzymanie służby zdrowia nie biorą się z powietrza czy, jak uważał jeden z polityków, z bankomatu. To są te pieniądze, które oddaje w podatkach: VAT, CIT i PIT. Tak drogi obywatelu, każda złotówka którą „dostajesz” od „państwa” oznacza co najmniej 1,1 zł, które Tobie zabrano (obsługa przychodów i wydatków budżetowych też kosztuje, zdaniem wielu znacznie więcej niż 10%). Jeśli to państwo ma odpowiadać za Twoje decyzje jaką było np wzięcie kredytu we frankach (jeśli bank Cię zmusił przystawiając pistolet do głowy to sprawa dla prokuratury – w przeciwnym razie była to TWOJA osobista decyzja!) to uważaj, bo i tak za to zapłacisz. Na spółkę z tymi co kredytu we frankach nie brali. A także tymi, co żadnego kredytu nie brali. Więc zapłacisz. I to słono.
Ale…
Żeby natomiast było jasne: jestem za pomocą potrzebującym. Ale tym prawdziwie potrzebującym, a nie żerującym na państwowym (czytaj: na innych obywatelach) budżecie. W jednej z ostatnich „Spraw dla reportera” w TVP była mowa o pewnej rodzinie, która mieszka w mieszkaniu komunalnym. Konkretnie to mieszkanie w latach 60-tych dostali rodzice głównego bohatera, on je przejął i teraz mieszka w nim z żoną i dwójką dzieci. Biorąc pod uwagę dość zaawansowany wiek bohatera, dzieci są raczej dorosłe. Co oznacza, że na budżecie miasta stołecznego Warszawy jest już trzecie pokolenie! Bo do mieszkań komunalnych miasto dopłaca.
Tak więc czy państwo opiekuńcze daje coś więcej niż rosnące zadłużenie obywateli? Nie sądzę… A stosując się do wyżej wymienionych trzech punktów da się uniknąć oczekiwanego istnienia państwa opiekuńczego, bowiem rola instytucji państwowych będzie sprowadzona do niezbędnego minimum. Rozwiazaniem na nierentowny biznes nie jest dopłata państwa, a przebranżowienie. Nie jest to łatwe, ale bez pracy (za to z paleniem opon pod Sejmem) to nie osiągniemy nic, prócz rozciągnięcia problemu w czasie. Wiec bądźmy za siebie odpowiedzialni, za swoje czyny i nie oczekujmy instytucjonalnego wsparcia, bo kosztuje nas ono dużo więcej!
Ja jak zwykle doczepie się do punktu „dopłaty dla górnictwa”.
Otóż ludzie to powtarzają, moim zdaniem nieco bezmyślnie, jako slogan, nie mając zbytnio pojęcia o cyklu inwestycyjnym w branży górniczej, liczonym na kilkadziesiąt lat.
Jedynym problemem górnictwa w Polsce są politycy i mafie, którymi obrosły kopalnie, nie sama technologia, ani górnicy, ani kopalnie (uwaga! w rzeczywistości w większości rentowne i z dobrymi biznesowymi perspektywami na przyszłość, np. technologia zgazowania węgla w złożu).
Remigiusz, owszem, perspektywy biznesowe zawsze są na wiele lat do przodu, ale jeśli już w tej chwili mamy jako kraj podpisane zobowiązania dotyczące ograniczania spalania węgla (w wielkim skrócie mówiąc) i w dodatku mamy przerost administracji i niestety przestarzałą technologię (bo przecież górnik musi dostać 13-stkę i 14-stkę – szkoda, że ja takowej nie dostaję), a całość sprawia, że kopalnie są na minusie i są wspomagane budżetem państwa to niestety określenie „dopłaty dla górnictwa” są jak najbardziej słuszne. Nie jest to wątek poświęcony naprawie tego konkretnego problemu, tylko wskazania do czego prowadzi nadmierne branie odpowiedzialności państwa za wolnorynkowe instytucje.
w przypadku dopłat do górnictwa sprawa wygląda tak, że państwo z górnictwa zabiera 3 zł, oddaje w dźwiękach fanfar i z rozgłosem 1 zł, potem nazywa się to „dopłatami do górnictwa”
a z czego państwo nie zabiera? Bo ja na pasku widze sporą różnicę między moim wynagrodzeniem teoretycznym a tym co dostaję do ręki. Z czego nikt mi później nie oddaje części tego co zabrał. Oczywiście wiem, że drogi, że służba zdrowia, że policja, armia etc muszą być utrzymane, ale prócz składek od pensji płacę później VAT, podatek od zysków kapitałowych etc. Więc całkiem sporo zabiera mi państwo. Poza tym jest jeszcze kwestia przywilejów górniczych, z których (w wielkim skrócie) wychodzi, że w ciągu 12 miesięcy dostaję 15 pensji (z deputatem węglowym liczę).